Prezes Bielskiego Okręgowego
Związku Żeglarskiego
Norbert Szymala
UTRATA S/Y DAR BIELSKA PZ 1201 DNIA 13.07.1995 r NA REDZIE MOMBASY
Jacht "Dar Bielska", stalowy kecz 100m2 żagla typu Rigel, został zbudowany systemem gospodarczym w Bielskim OZZ w latach 1978-1980. Jacht miął 16,10 m długości, 4,40 m szerokości i faktyczną wyporność ok. 35 ton. Konstrukcja całkowicie spawana z dwoma stalowymi grodziami dziobową i rufową, maszty stalowe spawane, nadbudówka hydronaliczna, pokład teak, wnętrze dąb i mahoń, 11 koi w 4 odrębnych kabinach. Silnik SW 266 Andrychowski Leyland o mocy ok. 50 KM.
W swojej karierze jacht odbył dwie wyprawy ma Morze Karaibskie, dwa razy na Ocean Indyjski, opłynął Afrykę, brał udział w szeregu Op. Sail, w tym Columbus 92. Nie miał nigdy większych awarii ani wypadków, jedyne tragiczne zdarzenie to zamordowanie na jego pokładzie w porcie Recife w 1992 r. I oficera Adama Banaszka przez bandytów i postrzelenie kpt. Leszka Zaka. W sumie jacht przepłynął ok. 200000 Mm w trakcie 16 sezonów.
W swój, jak się później okazało, ostatni rejs "Dar Bielska" wyszedł po remoncie bieżącym i doposażeniu z Trzebieży, gdzie stacjonował od lat, w połowie maja 1994 r. Planowana trasa zakładała opłynięcie Europy, przejście przez kanał Sueski, Morze Czerwone na wschodnie wybrzeże Afryki, pobyt na Oceanie Indyjskim i powrót do Polski przez Amerykę płd. i środkową, jesienią 1996 r.
Założenia rejsowe realizowane były bez problemów ze zmieniającymi się załogami na Morzu Śródziemnym po 8 rejsach. W grudniu 1994 r. jacht przeszedł na Morze Czerwone, gdzie w porcie Hurgada przeprowadziliśmy przegląd silnika i urządzeń, po czym z kpt. Jerzym Sroką, jacht przeszedł Morze Czerwone, zawijając do Jemenu, Erytrei i Dziboti, skąd chcąc ustrzec się piratów, dookoła Sokotry wyszedł daleko w Ocean Indyjski; aby w dużej odległości od brzegu Somali podejść prosto do portu Mombasa w Kenii.
Port w Mombasie został wybrany na bazę jachtu z powodu dogodnej komunikacji lotniczej, jak również faktu zamieszkania w Mombasie naszego kolegi Klubowego oraz znajomość portu z poprzednich rejsów. Kolejne 4 rejsy z Mombasy przeprowadzone byty zgodnie z planem, pływano do Dar es Salaam na Zanzibar i innych portów Kenii i Tanzanii. W międzyczasie dokonano na pływie czyszczenie i malowanie jachtu wraz z jego częścią podwodną, wykonując równocześnie przegląd silnika i mechanizmów.
Po zejściu z powodów zdrowotnych kpt. Tadeusza Rogowskiego końcem czerwca 1995 r. dowództwo objął kol. Marcin Roszczyna wraz z 7-mio osobową załogą.
Ponieważ występowały problemy z przegrzaniem się silnika i wibracja wałów przy obrotach pow. 900, załoga prowadziła szereg prac i prób silnikowych, w międzyczasie spędzając część czasu na wyjazdach w głąb lądu. Jacht cały czas stał na kotwicowisku Yacht Club Mombasa, który stwarzał doskonale warunki bytowe dla żeglarzy.
Załoga miała stałą pomoc ze strony kol. Adama Ledwonia, mieszkającego w Mombasie, jak i kpt. Tomasza Polakowskiego, dowodzącego holownikiem ratowniczym "Bison II" w porcie Mombasa.
Dnia 12.07.1995 r. jacht wyszedł wieczorem, aby uniknąć dziennych upałów, na próby silnika ok. godz. 3.00. Już 13.07 kol. MB, pełniący obowiązki kapitana jachtu, w trakcie pracy na mapie stwierdził intensywny zapach spalin w nawigacyjnej. Wydał natychmiastowe polecenie odstawienia silnika, poczym wraz z wachtą przystąpił do oględzin silnika i maszynowni. Oględziny te nie przyniosły ustalenia przyczyny wydzielania się spalin do wnętrza jachtu. Około godz. 4.00 spostrzeżono przez luk nad kingstonem błyski otwartego ognia na szocie pomiędzy kingstonem a mesą załogową.
Dowódca jachtu ogłosił alarm pożarowy, jednocześnie zalał pomieszczenie kingstonu gaśnicą śniegową, natomiast jeden z członków załogi użył gaśnicę od strony mesy. Zabiegi te dały krótkotrwałe przytłumienie ognia ,jednak go nie ugasiły. Całe wnętrze jachtu wybudowane było boazerią mahoniową. W przestrzeni pomiędzy burtami i pokładem a boazerią był styropian, który okazał się nie do ugaszenia, ponadto wydzielał w trakcie spalania ogromne ilości dymu, uniemożliwiając wejście na pokład. Szybkie rozprzestrzenianie się ognia i dymu odcięło możliwość dostępu do pozostałych 4 gaśnic w kingstonie, maszynowni i mesie załogowej. Załoga rozpoczęła czerpanie wody zaburtowej wiadrami i zalewanie źródła ognia, jednak wobec ograniczonego dostępu do wnętrza, nie dało to żadnego skutku.
Niezależnie od gaszenia pożaru na polecenie kapitana usunięto z kambuza butle z gazem, po czym wyrzucono je za burtę razem z agregatem prądotwórczym i benzyną do niego oraz innymi łatwopalnymi przedmiotami z pokładu. Nie udało się wyrzucić za burtę nieużytych środków pirotechnicznych lecz w trakcie pożaru nie stwierdzono ich wybuchu.
W trakcie gaszenia pożaru nawiązano łączność na 16 kanale z Kapitanatem portu w Mombasie, lecz po przyjęciu meldunku Kapitanat bez potwierdzenia wyłączył się nie rozpoczynając żadnej akcji ratunkowej. Samoczynnie natomiast podjął akcję kpt. Tomasz Polakowski, dowódca holownika ratowniczego "Bizon II". Niestety był on bez załogi, co opóźniło jego wyjście na pomoc, gdyż załogę trzeba było ściągnąć z miasta.
Widząc bezskuteczność gaszenia pożaru mimo uszczelnienia otworów pokładu kocami i materacami z pomieszczeń rufowych celem odcięcia dopływu tlenu i wyczerpaniem innych możliwości gaśniczych, załoga ok. 0500 zrzuciła bączka i obie tratwy ratunkowe, które otworzyły się bez problemów na nawietrznej jachtu, aby nie stworzyć zagrożenia objęcia ich płomieniem.
Po kilku minutach załoga przeszła na tratwy: na jedną 5, na drugą 3 osoby, z tratew wystrzelono czerwone rakiety i rozpoczęto oczekiwanie na pomoc, którą pomiędzy 0800 a 0830 udzielił statek "Żitomir" bandery ukraińskiej. Załoga nie poniosła uszczerbku na zdrowiu, natomiast część załogi mieszkająca w części dziobowej jachtu straciła wszystko, z dokumentami i pieniędzmi włącznie. O tempie rozprzestrzeniania się ognia świadczy najlepiej fakt, że załoga nie potrafiła zabrać dokumentów ze stołu nawigacyjnego, GPS, ani żadnego drobnego wyposażenia z kabiny nawigacyjnej.
Podczas całej akcji nie było paniki, gaszenie prowadzone było do wyczerpania możliwości technicznych, ewakuacja zarządzona została w optymalnym momencie, co podkreślano w raporcie Policji Portowej Agenta Loyda i w Orzeczeniu Izby Morskiej w Szczecinie.
Za prawdopodobną przyczynę pożaru uznano zapalenie się sadzy w układzie wydechowym silnika. Według Orzeczenia, pracujący długi czas na niskich obrotach silnik, odkładał niedopalone osady, które w wysokiej temperaturze otoczenia zapaliły się podczas pracy silnika.
Jest to wersja najbardziej prawdopodobna, z tym że przedstawiciele wytwórcy W S W Andrychów stwierdzili, że nie miel i takiego wypadku, a bez badania silnika, co jest niemożliwe, odmówili wydania opinii. Niemniej miejsce pożaru - wybuchu wskazuje na układ wydechowy jako przyczynę. Szybkie rozprzestrzenianie się ognia wywołane było styropianem w przestrzeni pomiędzy kadłubem a boazeriami, a następnie zapaleniem się zapasowych lin ok. 1000 kg i żagli 22 szt. W ogóle można powiedzieć, że zemściło się wyposażenie jachtu na trzyletnią wyprawę w zapasowy osprzęt, jak i bogaty wystrój wnętrza w drewnie.
Przedmiotem wielu dyskusji było dlaczego nie doszło do wybuchu paliwa ok. 1000 I. Sądzimy, że w trakcie pożaru zostały przepalone gumowe elementy i uszczelnienia otworów zaburtowych, co doprowadziło do zalania dennej części kadłuba i zatopienia zbiorników usytuowanych na dnie pod kokpitem przed wytworzeniem się temperatury zapłonu. O intensywności pożaru świadczą płomienie sięgające topu masztów. W trakcie pożaru spaliła się całkowicie nadbudówka za Hudrolinem i luki pokładowe. Natomiast spawany kadłub wytrzymał pożar i jacht zatonął ze stojącymi stalowymi masztami. Jacht zatonął o godz. 1120 na redzie portu Mombasa w odległości o 0,5 Mm od rafy przybrzeżnej po nieudanej akcji gaszenia pożaru i wzięcia na hoI przez "Bizona II", który do końca próbował zraszać jacht wodą z armatek i przytłumić ogień na tyle by móc założyć hol.
Reasumując całe zdarzenie i prowadzone potem postępowanie należy wyróżnić poszczególne grupy zasadnicze:
I. "Dar Bielska" był wyposażony prawidłowo i w dobrym stanie technicznym. Intensywny pożar był nie do ugaszenia środkami własnymi załogi i tylko jej opanowanie i zdrowy rozsądek zapobiegły rozwojowi wypadków i być może stratom w załodze jachtu.
II. Przyczyny wybuchu pożaru były trudne do przewidzenia i przy zmieniających się załogach nie istniała możliwość systematycznej kontroli silnika i układu wydechowego, czego nie przewiduje żadna instrukcja obsługi silnika SW 266, przeznaczonego do pracy ciągłej bez jakichkolwiek ograniczeń.
III. Jacht pływał na wodach nie objętych kartą bezpieczeństwa (żegluga mała), z tym że jedyną różnicą w wyposażeniu byt brak radiostacji. W momencie wypadku na jachcie nie było kapitana, a funkcję tą przejściowo pełnił . j.st. morski. Należy tutaj podkreślić, że jacht nie odbywał rejsów tylko próby na kotwicowisku Mombasy.
IV. Izba Morska udzieliła wytknięcia organizatorowi za wyjście w żeglugę poza dopuszczony kartą bezpieczeństwa akwen żeglugi, lecz odstąpiła od nałożenia jakichkolwiek kar na armatora i załogę w związku z niedopatrzeniem się uchybień w wyposażeniu, przebiegu akcji ratunkowej jak i brakiem związków przyczynowych pomiędzy zdarzeniem a akwenem i obsadą jachtu.
V. Kwestia ubezpieczenia w Hestia Ins. S.A. pozostaje otwarta. Hestia aktualnie odmówiła wypłaty ubezpieczenia motywując to, mimo posiadania kopii Karty Bezpieczeństwa, nieświadomością uprawiania żeglugi poza dopuszczony akwen. Armator zamierza się od tej decyzji odwołać.
WNIOSKI KOŃCOWE
Przy budowie jachtów należy się w miarę posiadanych możliwości wystrzegać wytworzenia przestrzeni zamkniętych, wypełnionych materiałami palnymi, do których w trakcie ewentualnego pożaru nie ma dostępu.
Gaśnice lepiej byłoby umieścić wyłącznie w zejściówkach lub wręcz na pokładzie, tak aby były dostępne w każdej sytuacji.
Umieszczenie agregatu prądotwórczego wraz z benzyną do niego, na pokładzie rufowym okazało się sensowne, gdyż było bardzo łatwo go wyrzucić za burtę. Przebieg rury wydechowej w miarę możliwości winien być łatwo dostępny w całej długości, celem umożliwienia stałej kontroli.
Załoga winna mieć świadomość, że spalanie niektórych wyrobów drewnianych, wiąże się z wytwarzaniem toksycznych gazów.
Teraz, gdy opadły już emocje związane ze stratą jachtu kwalifikujemy całe zdarzenie jako wypadek losowy, który zawsze się może zdarzyć ,jak długo będzie morze i jachty.
Zamykając całe zdarzenie, utraciliśmy dobry jacht, bogato wyposażony, na którym odbyliśmy szereg pięknych rejsów, ale na szczęście nikt z załogi nie poniósł uszczerbku na zdrowiu.
Konferencja Bezpieczeństwa 1997
COŻ PZŻ im A. Benesza
Trzebież