HomeHome ::
Użytkownik nie zalogowany :: Zaloguj się
Data :: 2024.07.27
 
Rejsy Rejsy
Czartery Czartery
Szkolenia Szkolenia
Zdjęcia Zdjęcia
Ogłoszenia Ogłoszenia
Forum Forum
Wydarzenia Wydarzenia
Materiały Materiały
Opowiadania Opowiadania
Zgłoszenie Zgłoszenie
Kontakt Kontakt
Linki Linki
Login
Hasło
 
Opowiadania :: Rejs Ewą z Włoch na Florydę
 
:: Ewa ::

    Tuż przed wyjściem z Fiumicino mieliśmy przepychankę z biurwokracją. Miejscowy coast guard zabrał mi dokumenty jachtu - zwrócą jak pokażę polisę ubezpieczenia OC. Oczywiście nie miałem, włoskie firmy nie chciały mi sprzedać, bo nie mam włoskiego zameldowania. Jak byłem w Polsce nie załatwiłem, bo tam mają jeszcze przepisy pochodzące z komuny - kupa papierków i kilka razy drożej. Po kilku dniach stresu i wizytach u dowódców rożnych szczebli w końcu oddali i zaraz wyszliśmy.
    W drodze do Gibraltaru mieliśmy silne przeciwne wiatry - pażdziernik- niewiele brakowało byśmy stracili maszt......Tłukliśmy się pod wiatr podwójnie zarefowni -7 B, noc, gdy usłyszałem jakiś łomot, to walił oderwany od masztu prawy saling, trzymał się tylko zawietrznej wtedy wanty topowej i co chwila uderzał o maszt, co ostrzegło mnie przed zrobieniem zwrotu. Pozostaliśmy na lewym halsie, który zbliżał nas do Cabo de Gata u wybrzeży Hiszpanii, na szczęście, bo prawy prowadził do Algerii, której nie mięliśmy zamiaru odwiedzać. Dyndający saling udało się jakoś usztywnić za pomocą flaglinki- dobrze mieć je na obu salingach- uderzenia stały się rzadsze. Wybrałem też lużną topwantę ściągaczem. Modliłem się tylko, by przez te kilka godzin żeglugi nie zgubić jakiegoś trudnego do dorobienia elementu i nie musieć robić zwrotu by uniknąć ew. kolizji. Zmiana kursu nawet przy zrzuconych żaglach, na silniku, przy tym zafalowaniu była bardzo ryzykowna dla masztu. Musięliśmy trzymać (samoster oczywiście) bajdewindowy kurs bo nie chciałem tracić wysokości, ale porciki i mariny na tej części wybrzeża Hiszpanii są na szczęście co kilka mil. Udało się, trochę przed świtem weszliśmy do dobrze osłoniętej przed falą i wiatrem mariny, gdzie natychmiast wlazłem po drablinkach do salingu, bo nie zasnąłbym nie wiedząc dokładnie co się stało. Puściły 4 aluminiowe nity, które zainstalowałem 7-8 lat temu, mocujące nierdzewne okucie salingu do aluminiowego masztu. W międzyczasie Osprey zrobił „kółko” i tak długo wytrzymały.
    Przypomniałem sobie, że zrobiłem wtedy mały eksperyment: okucie na prawym salingu przynitowałem używajac nitów aluminiowych, na lewym nierdzewnych. Wiadomo oczywiście, że nierdzewne są mocniejsze, ale powodują większą korozję aluminium, myślałem, że powypadają prędzej niż aluminiowe. Wolałbym częściej wymieniać nity alum. niż by miały się powiększać otwory w maszcie. Okazało się odwrotnie. Skoro świt wciągnąłem na fale foka talię ławeczki bosmańskiej, za pomocą której zwykle wciągam się na maszt obojętnie czy jestem sam czy z załogą . Na Ospreyu wszystkie fały (oprócz spinakera) to stalówki 5 mm splecione z linami włókiennymi co czyni je prawie niezniszczalnymi i wygodnymi w użyciu. Trochę roboty przy splataniu, ale opłaca się.
    Przy salingu niczego nie brakowało i po założeniu nierdzewnych nitów i sprawdzeniu reszty elementów na maszcie ruszyliśmy dalej.
    Inną awarią która mogła skończyć się złamaniem masztu kilka miesięcy wcześniej było urwanie się podwięzi achtersztagu. Na szczęście wytrzymał drugi, wewnętrzny, który zainstalowałem jako dodatkowy na wszelki słuczaj zaraz po kupieniu lódki, a normalnie robi jako zamocowanie daszka przeciwsłonecznego, łapacza deszczu, wygodny uchwyt w kokpicie, antena radia.
    Na dziobie mam dwa sztagi (bez rolerów) by można żeglować na dwóch fokach na motyla. Właśnie wtedy tak jechaliśmy gnani silnym zachodnim wiatrem między skałami cieśniny Bonifacio, gdy większa genua strzeliła z hukiem trochę mocniejszym niż normalnie - łodka płynąc z wiatrem pod samosterem zwykle trochę myszkuje -poszedłem na dziób zrzucić jedną, wracając zauważyłem tłukący o aftkabinę ściągacz achtersztagu razem z całym okuciem. Urwały się dwie 12 mm śruby mocujące podwięż do dachu aftkabiny. To zamocowanie uważałem za najsłabszy punkt w całym olinowaniu stałym - śruby pracowały na rozrywanie, a nie jak powinny na ścinanie -zmiana tego była na mojej liście prac do wykonania... Wytrzymały co najmniej kilkanaście lat, objawów korozji wogóle nie było widać (rdzawe plamy), nowe śruby - znalazłem potrzebne wśród wielu innych - powinny wytrzymać jakiś czas. Po pół godzinie jechaliśmy znowu z masztem trzymanym dwoma achtersztagami na dwóch fokach.
    Gdy słyszę lub czytam o złamanym maszcie zawsze staram się dojść co było bezpośrednią przyczyną i przeważnie wychodzi, że nigdy nie pękła sama stalówka (mowa o najpopularniejszym w dzisiejszych czasach olinowaniu stałym ze stali nierdzewnej tzw. strunówki 1x19) lecz inne elementy jak terminal, bolec, zawleczka czy ściągacz. Stalówki,a dokładnie pojedyńcze druty jeśli już pękają to najczęściej przy samym terminalu - jest to stosunkowo łatwo zauważyć - i gdy puściły 1 czy 2 to zostało ich jeszcze 18 lub 17 i nie ma co robić paniki i wracać czasami setki mil jak to zrobił znajomy Amerykanin w rejsie z Hawajów na Tahiti. Dobrze jest mieć zapasowe terminale typu norseman, które uważam za najlepsze (są najdroższe) dla jachtów pływających w dalekich rejsach ,są wielokrotnego użycia i do założenia potrzebne są tylko dwa klucze.
    Z Gibraltaru do Las Palmas zaraz po przejściu Cieśniny byliśmy kontrolowani przez marokańską łódż straży granicznej, terrorystów nie znależli, ale zgruchotali nam jedeną z baterii słonecznych, nie do naprawy - zwodowałem. ją kilka lat wcześniej inny żeglarz, Następnym razem będę się trzymał dalej niż 12 mil od tamtego wybrzeża.
    A z innej beczki.... pasatu w czasie gdy szliśmy przez Atlantyk nie było prawie przez pół drogi. Z San Sebastian na Gomerze do Martyniki 30 dni. Potem żeglowaliśmy sobie tylko w dzień odwiedzając znane i nowe dziury na Dominice, Guadelupie, Antigule (Antidze, nie wiem jak to spolszczyć), San Martin i Dziewiczych. Na małej wysepce ok. 1 milę na północ od Culebrity natrafiłem na dużo drzew noni. Na Pacyfiku są uważane za święte, a owoce są ponoć lecznicze. Nazbierałem pełną torbę robiąc tym Ewie niespodziankę.
    Ewa z San Juan poleciała do Kolorado , a ja dalej z żeglarzem z NY na Florydę.
    Mięliśmy też trochę adrenaliny....Osprey był prawie na plaży gdy w nocy przyszedł szkwał, puściła kotwica i tłukliśmy balastem o piach..... Były przejścia przez płytkie, wąskie kanały z oceanu na płycizny Bahamas i póżniej przepychanie się szorując po dnie by nie nadkładać drogi. Wszystko skończyło się OK - Wiesław ( żeglarz z NY) zdążył na samolot.

Jacek i Ewa
 
 
 
Designed 2003 ::
TopTop :: HomeHome ::
© Copyright 2024 Michał Domański, lenino@o2.pl