:: "Phuket" ::
Kochani !
Nie martwcie się o nas - podczas fali powstrząsowej byliśmy na jachcie i nic nam się nie stało!
O godzinie 9.15 rano w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia 26 grudnia, bez ostrzeżenia ogromna
fala uderzyła w Phuket, nikt nie wiedział co się dzieje i nikt nie zdawał sobie sprawy z powagi
i zagrożenia. Będąc na pokładzie zauważyliśmy, że coś dziwnego dzieje się z jachtami, na kotwicowisku
w zatoce Nai Harn w południowo zachodniej części Phuketu stało wtedy na kotwicy około 70 jachtów.
Wszystkie zaczęły się dziwnie obracać, każdy w innym kierunku. Wtedy zauważyliśmy, że plaża jest pusta, natomiast
wszystkie leżaki i parasole pływają w wodzie, a na falochronie za plażą kłębi się dziki tłum gapiów. Wtedy
znów nas obróciło o 180 stopni i znów staliśmy rufa do plaży, już wtedy wiedzieliśmy, ze cos jest naprawdę
nie tak, ze nie jest to zwykły przybój, zobaczyliśmy, ze część jachtów podnosi kotwice i ucieka z zatoki, w
tym samym czasie ujrzeliśmy gore wody zbliżającą się od strony morza w naszym kierunku, była ona tak duża,
ze zakryła na moment jachty stojące dalej od brzegu. Uruchomiliśmy silnik, choć i tak zdawaliśmy sobie sprawę,
że przy tej sile niewiele on nam pomoże, ale chcieliśmy przynajmniej mieć sterowność i choć trochę zniwelować
napięcia na łańcuchu kotwicznym. Fala ta przeszła przez nas bezboleśnie, głębokość jednak podskoczyła o 4 metry,
ta góra wody majestatycznie i powoli wlała się na plażę i z impetem rozbiła o falochron. Ludzie widząc
zbliżającą się wodę zaczęli w panice uciekać. Po paru chwilach woda zaczęła się cofać zabierając wszystko
ze sobą, fala znów obróciła nas z impetem, a głębokość spadła o 6 metrów, staliśmy w środku rwącego nurtu
rzeki, która na domiar złego co chwile zmieniala kierunek. Już ta pierwsza fala zmiotła z powierzchni
wszystkie restauracyjki i sklepy znajdujące się za plażą, woda wokół nas wyglądała jak jedno wielkie
śmietnisko. Kilkakrotnie jeszcze fale wchodziły do zatoki, ale były już zdecydowanie mniejsze, nastąpiła
około 20 minutowa przerwa, połowa jachtów uciekła na wodę, wszyscy myśleli, ze już po wszystkim, i wtedy
przyszła ta największa fala, gdy przyszła, głębokość na logu podskoczyła do 14 metrów, gdy się cofnęła
pod kilem mieliśmy już tylko 3 metry, a miedzy nami, a plażą ukazał się ogromny rów, ta ostatnia fala nie
dala ludziom szansy, zabrała wszystko, zostawiając plażę czystą, a za nią hałdy gruzu. W tym czasie
niedaleko naszego jachtu ujrzałam mężczyznę w wodzie przy skałach walczącego o życie i rozpaczliwie
wołającego o pomoc, na szczęście jeszcze bliżej niego stał katamaran, którego właściciel w parę sekund
już był w dinghy i już wyciągał go z wody. Po tej ostatniej fali nastąpiła cisza, nikt nie wiedział co
robić, jachty wciąż podnosiły kotwice i dołączały do tych kilkudziesięciu dryfujących na zewnątrz. Po
godzinie przez radio VHF rozniosła się wiadomość, ze była to fala powstrząsowa po trzęsieniu ziemi, które
nastąpiło w Indonezji. Nikt nie wiedział co robić na radiu aż wrzało, po paru minutach rozniosła się
wiadomość ze za godzinę ma przyjść jeszcze większa fala, jachty uciekały z kotwicowiska jak szczury z
tonącego okrętu. Zdecydowaliśmy się również, że podnosimy kotwicę, staliśmy stosunkowo blisko plaży i
naprawdę baliśmy się tej drugiej fali, to i tak cud, że nie zerwało nas z kotwicy za pierwszym razem!
Dołączyliśmy więc do innych jachtów dryfujących parę mil od brzegu. Już wtedy wiedzieliśmy, że nie ma
dokąd płynąć i jedynie morze zdawało się w tej chwili bezpieczne i dawało schronienie, czuliśmy się jak
na Arce Noego. Druga fala nigdy nie przyszła, więc jachty powoli zaczęły wracać do zatoki, również my
przed wieczorem postanowiliśmy wrócić. To co zobaczyliśmy po powrocie było okropne ! Jednak tak naprawdę
mieliśmy dużo szczęścia, ludzie z jachtów, które stały na Phi Phi Don byli świadkami prawdziwej tragedii,
wyspy praktycznie nie ma, fala zabrała wszystko, zginęło wielu ludzi, dokoła jachtów pływały zwłoki !
My jakoś się trzymamy, wszyscy próbują się jakoś zorganizować i odnaleźć w tej nowej sytuacji,
szczególnie jachty płynące dalej na Morze Czerwone tak jak my. Będziemy na bieżąco informować o
naszych planach, wciąż siedzimy jak na beczce prochu, bo nie wiadomo co przyniesie następny dzień !
Ściskamy załoga Karolki.
Załoga s/y "Karolka", grudzień 2004